Nie byłby śmiał nigdy i nikomu powiedzieć, przyznać się do myśli, jakie w nim obudzała księżniczka, na pół dziecko, wychowane tak starannie, osłonione od wszelkiego wpływu zgubnego....
Jakiś tam podmuch wiatru mógł wnieść i zaszczepić złe ziarno?
Sam przed sobą musiał hrabia wyznać, że to były przypuszczenia niegodziwe — lecz ile razy widział Martę, wracały uparcie.... Wrażenie było zawsze jedno.... Lękał się....
Nie obawiałby się był cynicznéj Elizy, choć w istocie ta trwoga była daleko więcéj usprawiedliwiona — bał się Marci. Rozumowanie nic na to nie pomagało....
Nazajutrz z obowiązku musiał hrabia pójść do księcia, który już zbywszy się wczorajszéj trwogi, wybierał się do Obserwatoryum, a Lamberta posłał do córki.
Być bardzo mogło, że sztywność i pompatyczność pani Szordyńskiéj, osoby niezmiernie zacnéj, ale przesadnéj i męczącéj, przyczyniała się do obudzenia dla księżniczki wstrętu. W salonie tym niepodobna było tchnąć swobodnie.... Lambert usiłował się przezwyciężyć, zbliżył się nawet do panny Marty, któréj trwożliwe, blado-niebieskie oczy dwa razy złapał na ukradkowych wejrzeniach, usiadł przy niéj, zawiązał niby rozmowę. Prawie na wszystkie
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/224
Ta strona została skorygowana.