pytania jego, Szordyńska poddawała odpowiedzi, panna się czerwieniła i jąkała. Hrabia patrząc na nią śmiał się z własnego strachu — a jednak gdy z pod rzęs długich, białych dobyło się wejrzenie ukośne, dreszcz go przebiegał.
Przez oczy patrzała jakaś istota ukryta w téj anielskiéj powłoce — zła, zawzięta i przewrotna....
Obwiniając siebie o nieprzebaczone wizjonerstwo, Lambert wyszedł ztąd, chcąc wprost powrócić do domu, gdy w ulicy spotkał jakby czatującą na niego Elizę, która z wesołą twarzą dała mu dzień dobry.
Ranek był wyjątkowo suchy i łagodny.
— Idę na przechadzkę, odezwała się, ale nie proszę z sobą, bo wiem, że hrabiemu nie wolno publicznie się pokazywać w tak złém towarzystwie.... A nużbyśmy spotkali księcia Ignacego, lub jego córkę, od któréj pan powracasz, nie prawdaż?
— Tak jest! potwierdził Lambert.
— Urocza! dodała szydersko trochę Eliza. Tak jest! widziałam ją, i bez żartu, a! jak ja jéj zazdroszczę téj minki trwożliwéj i świętéj! Cobym dała, aby być do niéj podobną!...
Westchnęła i rzekła seryo:
— Istotnie jest ładna — choć dla mnie nie sympatyczna.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/225
Ta strona została skorygowana.