chować się z tém co lubię, chociaż wiem doskonale czego nie znoszę.
Coś tak dziwacznie niechętnego, odstręczającego było w tych odpowiedziach, że obojętny hrabia Lambert uczuł się niemi podraźniony. Pierwszy to raz udało mu się dobyć coś więcéj z milczącéj księżniczki; rad był nawet najostrzejszéj odprawie, aby się nią złożyć przed matką. Ciągnął więc daléj.
— Przykro mi dowiedzieć się, iż w Warszawie tak pani nie dobrze — czyżby na to coś poradzić nie można?
— O! nic! nic! stanowczo zawołała panna.
— Książę, gdyby o tém wiedział, ciągnął daléj hrabia, pewnieby się postarał spełnić życzenia pani, którą tak kocha.
— Tak — odezwała się Marta — ale ja nie chcę, aby o tém wiedział ojciec; jemu tu zapewne dobrze....
— Ja sądzę, że nasz kochany książę umie wszędzie znaleźć sobie i zajęcie i przyjemność, mówił z wolna przypatrując się kręcącéj niecierpliwie na kanapie księżniczce Lambert....
Marta zdawała się roztargniona, nie odpowiedziała nic, spojrzała krótko, groźno mówiąc wzrokiem:
„Że też nie widzisz pan jak mnie męczysz i jak ja go nie cierpię....“
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/266
Ta strona została skorygowana.