Książę Ignacy przekonany w ten sposób, że słuszności nie miał, poszedł do rozprawy porzuconéj, bardzo rad, iż się omylił.
U łóżka księżniczki siedziała Józia, szeptały z sobą.
— Wystawże sobie, ty — mówiła zupełnie tu zmienionym tonem i stylem panna Marta, gdyż do salonu i fizyognomię, i głos, i postawę miała inną — wystaw ty sobie, ten nieznośny hrabisko! o! jak ja go nienawidzę! Zaczyna mnie brać na tortury.... Porwała mnie złość, odpowiadałam mu, żeby się wściekał! Ale — co się stało! papa słuchał stojąc we drzwiach, a ja o tém nie wiedziałam.
— Ach! krzyknęła Józia, łamiąc dosyć ładne rączki, na których dużo pamiątkowych pierścioneczków połyskiwało. Ach! czyż może być?
— Jak cię kocham! mówiła Marta. Dopiero gdy ten hrabisko wyszedł, papa do mnie.... O małom się nie zdradziła.... Chciało mi się paść mu do nóg i wyznać wszystko!
Józia krzyknęła porywając się.
— A! to dopiero byłoby pięknie! a! to byłoby ślicznie! Chyba żeby wszystko w niwecz obrócić! Co panience w głowie! Czy to książęby pozwolił!! Wiele ja razy mówiłam, że innego sposobu nie ma.... trzeba za niego iść, zadać sobie gwałt. Słowo daje! szepnęła do ucha — chłopiec ładny! at! Jabym go wzięła
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/269
Ta strona została skorygowana.