my kosztowne chwytały za oczy.. Kwiaty stojące przy oknach były jak najrzadsze i najosobliwsze, takie których gdzieindziéj nikt nie widział... Woń, która się rozchodziła po tym przybytku, powietrzna, zaledwie pochwycić się dająca, nieznaną była jakąś i zagadkową. Nic tu pospolitego, powszedniego nie można było spostrzedz wśród téj mnogości fraszek, nic takiego coby się gdzieindziéj znajdowało...
Salon miał pewne piętno oryginalności fantastycznéj, trochę jaskrawéj, nieco wymuszonéj, narzucał się oczom, przypominał obraz Almy Tademy, dekoracyę teatru... ale głównie świadczył o bogactwie czy rozrzutności...
Drogo nabyte skarby te, wystawione na okaz, rzucone były po pańsku prawdziwie, w nieładzie, z pewném zaniedbaniem umyślném, które chciało powiedzieć, że się tych śliczności tak bardzo nie ceni. Atmosfera salonu wiała jakąś zalotnością lekkomyślną, upajała zmysły...
Nic poważniejszego, przypominającego twarde życie rzeczywiste nie miało prawa się tu wcisnąć. Cała sztuka pani domu wysiliła się na to, aby tu o ulicy, o innym świecie, o wszelkim smutku można było zapomnieć. Piękne obrazy wystawiały sceny jakieś nie naszego świata, ideały wschodnich baśni, buduarowe przygody serc otoczonych bronzami,
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/29
Ta strona została skorygowana.