przecież zapowiadała to, co się stało, i powinien był być przygotowany do takiego końca. Pułkownik starał się go rozbawić, wciągnąć w rozmowę, ale nadaremnie. Przybycie księcia z córką (już drugi raz tego dnia) nie polepszyło humoru hr. Lamberta. Zmuszony dla matki przyjmować pannę Martę, czynił to tak zimno i z tak przesadzoną grzecznością, iż zniechęcenie i nudę w niéj łatwo było dojrzeć.
Panna Marta tego wieczoru trochę była weselsza i mówniejsza, jakby na przekorę; a hr-Laura, która w niéj najmniejszy znak życia śledziła i podnosiła, zachwycała się tym swoim aniołkiem, znajdując w nim dowcip, rozsądek, wszystkie przymioty obiecujące najpiękniejszą przyszłość.
— Wszystko w niéj jeszcze w pączku, mówiła w duszy; a pierwszy promyk słońca rozwinie kwiat ten tak, iż świat zadziwi!
Ażeby ukryć pomieszanie swe, Lambert starał się być uprzejmym bardzo; panna mniéj była dla niego niegrzeczną niż zwykle. Hr. Laura widziała w tém już pierwsze blaski mającego się narodzić przywiązania wzajemnego....
Siedząc z Szordyńską na kanapie, szeptały wskazując młodą parę; jedna drugiéj ukazywała każdy uśmiech, każde poruszenie głowy....
— Patrz, proszę cię, Szordyńska moja, jak Lambert się ku niéj pochylił....
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/292
Ta strona została skorygowana.