— Gardło dam, że się bałamuci, albo jaką starą przyjaciółkę wyszukał. Ale, czekaj! szeptała po cichu — niech ja dojdę, zobaczysz dopiero co umiem.
Hrabina Laura nie przestawała nalegać na syna o krok stanowczy. Bronił się jéj, prosił o zwłokę, a matka coraz niespokojniejsza, czasami płakała po cichu, nie mogąc wymódz na nim posłuszeństwa. Oziębiło to nawet stosunek dawniéj najczulszy; a Lambert chodził tak ponury, zasępiony, milczący, iż niekiedy sama hrabina Laura litość nad nim czując, milczała.
Ufała dawniéj w swą powagę macierzyńską, w powolność syna, który dotąd wszystkie jéj spełniał rozkazy, tak, że nie wątpiła, iż stanie się co ona postanowi; — teraz opór niespodziany upokarzał ją prawie.
Ostatnią nadzieję pokładała hrabina w kasztelanicowéj. W listach do niéj poufnych opowiadając jéj wszystko, skarżąc się na Lamberta, a więcéj jeszcze na Elizę, któréj całe złe przypisywała, hrabina domagała się gwałtownie od kasztelanicowéj, aby nie spuszczając się na pisma, sama przybyła jéj w pomoc do Warszawy.
Wymaganie to było tak dziwne, iż je tylko ważność sprawy, do pewnego stopnia mogła