— I spokojnym być możesz, że ci nikt przeszkadzać nie będzie — zamknął Lambert z dwuznacznym uśmieszkiem.
Dzień był wiosenny i tak szczęśliwie się udał, jakby go rodzicielskie serce hrabiny dla syna zamówiło w niebie. Lazur niebios wypogodzony, według księcia Ignacego, przypominał Włochy; powietrze po niedawnym deszczu ciepłym, było odświeżone i wonne, słońce oblewało zieleniejący świat promieniami jasnemi a łagodnemi....
W pałacu, który zajmował książę u hrabiny, od rana wszystko było w niesłychanym ruchu; ludzie zwijali się śpiesząc, śmiejąc, a na twarzach ich widać było jak uroczystość ta, zawsze trochę karności domowéj folgująca, wszystkim była pożądana. Tylko w głębi tych pokojów, w których główni aktorowie dramatu do wystąpienia się przygotowywali, nie było tego wesela i swobody, jaka grała na twarzach statystów....
Lambert chodził sam po mieszkaniu swém jakby je żegnał, i potrzebował zebrać w sobie całe swe męztwo na tę chwilę ofiary. Blady był, oczy miał wpadłe, a czas, który dzielił zaręczyny od ślubu, wypiętnował się troszkę na jego twarzy; matka nawet, łudząca się je-