— Dosyć! przerwał Zdziś — resztę domówimy w domu — tu, jakoś nie uchodzi!
— Ale ja nie pojadę! powtórzyła Aniela....
— Zobaczymy! zamruczał Zdziś, i pochylił się ku żonie tak jakoś natarczywie, a zbyt poufale, że się cofnąć musiała.
Epizod się na tém skończył, nic zresztą nie zaszło nadzwyczajnego. Mówiono sobie na ucho, że hrabina Lambertowa jest trochę słaba.
Cukrowa kolacya z mnogiemi kielichami bardzo starego wina przeciągnęła się w pałacu hr. Laury tak długo, iż i ona i młoda pani znikły gościom. Pozostał tylko Lambert, który im placu dotrzymywał; a młodzież chcącą go uwolnić od obowiązków gospodarza zapewniła, iż może z nią pozostać, bo żona jego zasłabła, i ma przy sobie matkę, która z nią pozostać miała.
Jak na pana młodego, Lambert dziwnie obojętnym wyglądał; kuzynowie znajdowali go jakimś ironicznym i nienaturalnie wesołym.
On, co nie pijał nigdy, tego wieczoru pozwalał sobie nalewać kielichy, spełniał je chętnie, zachęcał drugich, i siedział z cygarem w ustach prawie do białego dnia z kilką krewnymi — na obojętnéj gawędce.
Hrabina Laura zaraz za uciekającą do osobnego pokoiku, w którym na nią Józia oczekiwała, młodą panią, pobiegła niespokojna.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/346
Ta strona została skorygowana.