Chciała sama położyć ją, siedzieć przy niéj, napoić herbatą, dać jakieś krople, lecz wszystkiego tego odmówiła synowa, prosząc, aby ją z jéj Józią zostawiono. Zazdrośna trochę hr. Laura nie chciała z początku pozwolić na wyręczenie się tą towarzyszką, lecz zobaczywszy zacięte usta Marty i dziko świecące oczka, ustąpiła. Józia obiecywała się siedzieć przy swéj pani i zapewniła hrabinę, że gdyby była potrzeba pomocy jakiéj, przyjdzie sama prosić o nią.
Wyszła zasmucona matka, ale od téj chwili znienawidziała tę Józię, którą synowa tak bardzo dla siebie widziała potrzebną.
Zasunęły się zaraz drzwi za odchodzącą hrabiną, Marta rzuciła się w krzesło, i wcale nie okazując już osłabienia, co prędzéj się rozbierać kazała, sama wianek, zasłonę, bukiet odrzucając z pośpiechem i wstrętem. Józia pomagała jéj żywo, a tymczasem obie szeptały.
— Jest, widziałam go w kościele!
— Ja mówiłam, odparła Józia, że on na skręcenie karku przyleci na ten dzień....
— Jakem go zobaczyła, myślałam że krzyknę.
— A! toby pięknie było! mówiła Józia — żeby się wszystko wydało jeszcze....
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/347
Ta strona została skorygowana.