może — byłby dwa razy drożéj kazał sobie za tolerancyę swą zapłacić.
Śmiała Józia wpadała do cukierni w pewnych godzinach, i albo już tam znajdowała oczekującego na nią p. Adolfa lub w pokoiku znajomym cierpliwie zasiadała czekać na niego. Po długich rozmysłach, znajdując pożycie małżeńskie z wdową nader monotonném, a z Józią coraz milsze, p. Adolf postanowił odbyć w jéj towarzystwie do Włoch wycieczkę, obrachowawszy, że gdyby z niéj powrócić przyszło, żona go zawsze przyjąć musi, a bury i wymówek jużci życiem nie przypłaci....
Schadzki u p. Saratellego w rozmaitych dnia i wieczora godzinach, następowały po sobie coraz częściéj, gdyż Józia się musiała umówić o ucieczkę i pomoc do niéj. Markiz miał nadjechać, a młoda pani nagliła, aby się co najprędzéj wyrwać ze znienawidzonego pałacu, w którym przysięgała, że żyć nie może, że, umrzećby musiała.
Józia co do siebie — nie zawarła żadnéj stałéj umowy z p. Adolfem; zdało się jéj, że uciekając razem musi się z nią ożenić — zresztą — o wydanie się za mąż tak bardzo jéj nie chodziło. Zaczynała w tym dystyngowanym swoim wielbicielu odkrywać powoli niektóre plamki i skazy. Lecz dla ratowania pani był jéj nieodzownie potrzebny.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/352
Ta strona została skorygowana.