W niespełna kwadrans potém wbiegł pan Adolf. Przywitanie przy drzwiach wchodowych uszło oka żony, lecz była najpewniejsza, że się pocałowali.
Nie byłaby może dłużéj wytrzymała i już za klamkę brała, chcąc wpaść do pokoju, gdy ją uderzyła rozmowa jakaś niezrozumiała, dziwna, która obudziła jéj ciekawość.
— Markiz przyjeżdża dziś lub jutro, szczebiotała Józia: zlitujże się nie zwlekaj z przygotowaniami. Pieniądze księżniczka da, byle powóz, konie i wszystko za wczasu było zamówione.
— Proszę się spuścić na mnie, odparł Adolf głośno. Mogę śmiało powiedzieć, że tego ja jeden tylko dokażę, niktby nie potrafił. Pałac znam, chody, sieni, schodki.... Wyprowadzę przez ogród....
— Ale trzeba, żeby to było jak najprędzéj, zaraz po ślubie — pan rozumiesz. Księżniczka nie chce żyć z nim.... ani dnia, będzie chorowała, nie dopuści męża.... Ta stara hrabina siedzi nam na karku; z nią kłopot nieustanny. Zmiłuj się, aby to prędko było!
— Tak to panna myśli łatwo! odparł Adolf — jużci i ja w taką długą drogę muszę się wybrać, przygotować.... a tu jeszcze trzeba dla wszystkich pasportów, a to kosztuje — strach! strach!
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/358
Ta strona została skorygowana.