Z przyłożoném do drzwi uchem, dech zatrzymując w sobie, słuchała Siennicka. Zmiarkowała zaraz, że tu o więcéj coś chodzi, niż o jéj męża i zapobieżenie jego ucieczce. Mogła rodzinie hrabiów oddać usługę ważną, zapobiedz skandalowi i zyskać jéj opiekę.
Rzecz nie była jeszcze tak pilna, pan Adolf nie obiecywał się być gotowym aż trzeciego dnia po ślubie.
Umówioném zostało, że Józia potajemnie, cicho wyprowadzić miała panią młodą do ogrodu; klucza od furtki miał Adolf dostarczyć. W uliczce po za pałacem markiz i Adolf oczekiwać obiecywali z powozem, który nie do stacyi, ale najprzód wywieźć miał uciekających za miasto. Dopiero na trzecim czy czwartym przystanku kolei wsiąść mieli do wagonów.
Siennicka przekonała się z mowy męża nader czułéj, że i on pięknéj Józi zamierzał towarzyszyć.
Najdrobniejsze szczegóły pochwyciwszy i wycierpiawszy wiele, gdy znowu coś jakby odgłos pocałunków doszedł ją — pani Adolfowa wymogła na sobie, iż nie wyskoczyła z kryjówki, dotrwała do końca, i gdy cukiernik oczekiwał co chwilę hałaśliwéj sceny w pokoiku, ujrzał ze zdumieniem wielkiém najprzód swobodnie wymykającą się Józię, potém wychodzącego p. Adolfa, któremu nikt nie zaszedł w drogę.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/359
Ta strona została skorygowana.