— Więc najwłaściwiéj zostawić to pannie Elizie — rzekł Leliwa; — a jakże jest dla niego usposobiona?
Oczy czarne hrabiny zaśmiały się.
— A! powiadam ci, to dziecię to duma moja! W jéj wieku ten spokój, ta rozwaga, to panowanie nad sobą! powiadam ci — cudowne! Nie mam potrzeby lękać się o żadne trzpiotowstwo, o żadną słabostkę...
Lambert się jéj podobał. Być może, iż go pokocha, ale ona serca tak nie rzuci na losy... Mówię ci — takt nad wiek... Mężczyźni ją bawią, hołdy jéj pochlebiają, — ale słabości nigdy żadnéj. Im kto się w niéj goręcéj kocha, tém ona zimniejsza...
Pułkownik słuchał nie śmiejąc się już odezwać; wiedział, że przeczyć byłoby napróżno, a ostrzegać nadaremnie.
— Więc, mój pułkowniku, zakończyła hrabina Julia — zwierzyłam ci się jako przyjacielowi; rachuję na pomoc twoją... Bądź czynny, daj mi dowód, że mi życzysz dobrze... A! ja tego tak pragnę, jak może nigdy nic nie żądałam w życiu...
— Może być pani pewną, rzekł Leliwa, iż rzucę się na — niepodobieństwo, byle jéj służyć.
Podała mu rękę hrabina, którą pułkownik z trochę śmieszném uczuciem i rozrzewnieniem do ust przyłożył...
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/38
Ta strona została skorygowana.