naziewawszy się długo, napatrzywszy się przez okno na pustą ulicę, siadał zwrócony tyłem do okna i próbował czytać. Natychmiast prawie oczy mu się kleić zaczynały, a że snu we dnie nie znosił, bo mu nocny odbierał, rzucał więc książkę i chodził po pokojach, wzdychając nad dolą, która jego szczęście od drugich zawisłém czyniła.
Niegdyś myśliwy, Leliwa się czasem brał do swych przyborów strzeleckich i ruszał na polowanie, ale — cóż? Myśliwstwo, które dawniéj szło tak dobrze, że się niém mógł pochwalić, które go niezmiernie bawiło i dawało zdrowie, teraz (wina złych czasów)! nie wiodło się prawie zawsze, nudziło, niecierpliwiło i z niego przynosił Leliwa łamanie w kościach nieznośne. Wyjazd księztwa Adamowstwa już mu był przykry; po nim zaraz dowiedział się o wyborze w drogę hr. Laury z synem, w towarzystwie hr. Zdzisławowéj, i jéj męża.
Wkrótce za nimi znikła hr. Julia, co było przewidzianém. Z hr. Ludwikiem choć się spotykali, nie sympatyzowali nigdy, i ten, choć w mieście pozostał czas jakiś, pułkownik z niego żadnéj nie miał pociechy..
Oba na siebie wymyślali.
— Parazyta! mówił z lekceważeniem hrabia Ludwik.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/408
Ta strona została skorygowana.