— Stary bałamut! szemrał Leliwa — egoista! śmieszny galant stary!...
Jednego z tych dni niezajętych niczém, pułkownik idąc ulicą wolnym krokiem, bez celu, zapomnianego i dawno niewidzianego spotkał p. Adolfa, który mu się z dala ukłonił.
Stanął, chwila rozmowy, choćby już z tak podrzędnym człeczkiem, była nie do odrzucenia.
Uderzyła go wielka zmiana w dawniéj elegancko i paniczykowato wyglądającym młodzieńcu. Wiedział, że się ożenił; przypomniał sobie, iż go niegdyś do hr. Julii wprowadzał, gdzie go miano użyć do jakiéjś sprawy, spróbowano i jako narzędzia niedogodnego pozbyto się grzecznie.
Od czasu jak p. Adolfa siostra i dom hr. Laury odepchnął, znikł był prawie z oczu pułkownika; zasłyszał coś o nim — wiedział mało. Z pozoru widać było zaraz, że mu się nieosobliwie dziać musiało. Ubranie miał zaniedbane, a twarz zdawała się częstszego użycia pocieszających spirytuozów dowodzić. Właśnie był pod wpływem takiego sztucznego rozbudzenia, gdy pułkownik go spotkał w ulicy.
— Cóż to się z waćpanem dzieje? odezwał się — ani widać go było, ani słychać! Z pozoru sądząc, wyszedłeś na jakiegoś desperata?
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/409
Ta strona została skorygowana.