Hrabina miała mówić daléj, gdy drzwi bocznego pokoju się uchyliły, i twarz mężczyzny średnich lat, resztkami dawnéj piękności i młodości wątpliwéj świecąca, wygolona świeżo, uśmiechnięta, ukazała się z nich.
— Nie przeszkadzam?
Był to hrabia mąż, wedle zwyczaju swego, faisant acte de présence, meldujący się na chwilę. Hrabia Ludwik, którego zwano w poufałych kołach l’Eternel, dla tego, że jak żona, miał do młodości niewyczerpanéj pretensye, zaprezentował się z żywością młodzieńczą, trochę nadrabianą.
Pułkownik wstał go witać.
— Cóż to, madame Julie, jak widzę, na konferencyi ze starym pułkownikiem? Wolno wiedzieć coście uradzili?
— A! gdybyś ty, kochany Ludwiku, chciał należeć do narady i do naszéj sprawy!
— Nie — nie! nie! w sprawy kobiece się nie mieszam. Umywam od nich ręce! rzekł hrabia. Jestem najmocniéj przekonany, że za moją panią (tu ją w rączkę pocałował galancko) — wyrażając się po ekonomsku, sianobym woził.... Ale — o cóż idzie?
Pani Julia nie odpowiedziała, pułkownik zbywał go uśmiechem, nie wiedząc czy zdradzić wolno.
— Mogę wiedzieć? powtórzył hrabia.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/41
Ta strona została skorygowana.