Adolfowi włóczęga się już była sprzykrzyła. Potarł czuprynę.
— Chyba przyrzecze, że o tém, co było a nie jest, ani piśnie — zawołał. W takim razie, niech ją licho! pogodzę się....
— Chodźmy — zakończył pułkownik.
Rad, że coś mieć będzie do czynienia, Leliwa aż do uliczki, na któréj stała kamienica pani Adolfowéj szybko szedł prowadząc z sobą winowajcę. Tu na rogu, przykazawszy mu czekać, sam wdrapał się na pierwsze piętro.
Na odgłos dzwonka ukazała się sama pani z Basią. Znała ona trochę pułkownika, a wiele o nim słyszała; zdziwiło ją przybycie jego.
— Poznałaś mnie pani? zapytał.
— A tożby też! zaśmiała się Adolfowa.
— Zgadujesz pani z czém do niéj przychodzę?
— Co to, to nie!
Wprowadziła go do saloniku, w którym na ziemi zabawki Basi porozstawiane, pokazywały, że obcy go nie nawiedzali.
Leliwa siadł na krześle, a jéjmość z białemi ząbkami obok niego.
— Czy to pani nie smutno żyć tak saméj jednéj? począł pułkownik. Słyszę, żeś pani męża przepędziła!
— Urwis! odparła krótko zarumieniwszy się jéjmość.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/418
Ta strona została skorygowana.