Jeadnego ranku pięknego i dosyć ciepłego jeszcze, z szyją obwiązaną szalem, wyszedł na przechadzkę, bo wierzył w moc świeżego powietrza; szedł zadumany, oczyma rzucając na wszystkie strony, a nie widząc nic, gdy nagle stanął jakby go coś nadzwyczajnego do ziemi przykuło.
Rękę przyłożył do czoła, i przypatrywał się, oczom nie wierząc.
— Co to jest? hrabia Zdzisław? To być nie może! mówił sam do siebie....
W téj saméj chwili usłyszał głośne pozdrowienie.
— Pułkowniku! servitore!
— Na Boga! Cóż tu hrabia robisz? Niedawno miałem przyjemność spotkać się z hr. Stanisławem, nic mi nie mówił o powrocie.
— Stało się to niespodzianie, odparł trochę zakłopotany Zdziś.
Pułkownik przypatrywał mu się. Miał minę znudzoną, był opalony mocno, czoło mu się fałdowało, trudno w nim się było domyślić młodego szczęśliwego małżonka.
— Ja cię, kochany hrabio nie puszczę — odezwał się spragniony wiadomości Leliwa, chwytając go pod rękę. Mam to szczęście być starym przyjacielem waszego domu: spodziewam się, że mi wytłómaczysz.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/429
Ta strona została skorygowana.