grawając się z nich. Prawda, że przedziwna jéj piękność, jeszcze bardziéj wyszlachetnione niż matki rysy, nieposzlakowanéj czystości profil, doskonałość kształtów — czyniły ją królową. Twarz przytém miała, pomimo młodości wielkiéj, taką zmienność wyrazu, posłuszną każdemu drgnieniu woli, iż nim doszła do gościa i matki, pod wrażeniami wewnętrznemi trzy razy się przeobraziła... Było coś strasznego w tém kameleoństwie przedwczesném...
Pułkownikowi skinęła główką protekcyonalnie, wiedząc, iż uszczęśliwienie go jedném wejrzeniem było z jéj strony niewysłowioném dobrodziejstwem; matce się uśmiechnęła; obejrzała się po pustym salonie.
— Jak to? dotąd nikogo szepnęła.
— Czy — spodziewałaś się kogo? odparła matka.
— Ale mój Boże! wszystkich! zawołała Eliza.
Mówiła to z przekonaniem, że świat służyć jéj był powinien, i — jakby posłuszni woli pani, w istocie zjawili się też we drzwiach — piękny Zdziś i pachnący Roman...
Tych dwóch typów salonowych nie wiem czy warto dotykać, tak w jednéj formie są one odlane wszystkie... Możnaby ich i wielką liczbę pokrewnych im, za rodzonych wziąć braci.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/43
Ta strona została skorygowana.