Piękny Zdziś był w istocie chłopiec śliczny, lecz za nadto o tém wiedział; pachnący Roman, którego twarzyczka nie miała regularności rysów pierwszego, jeszcze z większą pretensyą do elegancyi był ubrany. Na obu twarzach śmiał się ten wyraz nijaki dobrego towarzystwa, po za którym niepodobna odgadnąć, czy kryje geniusz, głupotę czy mierność.
Jeszcze się nie mieli czasu przywitać i złożyć hołdu dwom pięknościom, gdy nadszedł elegancki Tadzio, kropla, w kroplę do pierwszych podobny, tylko więcéj od nich sobą zajęty... Wszyscy trzéj stali jeszcze poczynając rozmowę o niczém, preludyami wesołemi o tém samém, gdy się zjawił dowcipny Jeremi. Ten był cokolwiek od poprzedzających go typów odmienny. Twarz jego promieniała zarozumiałością, oczy tryskały żądzą popisu nienasyconą.
Wszedł niosąc już na ustach przygotowany dowcip, który obudził wnet śmiech wesoły gospodyni, oklask pułkownika i skrzywioną minką był powitany przez hrabiankę Elizę.
Dowcipny Jeremi, najbogatszy z nich wszystkich, dla kogo tu właściwie przychodził, było nierozwiązaną zagadką. Siadywał godzinami na cichéj rozmowie z hrabiną, która dla niego miała szczególne względy. Był to jéj ulubieniec.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/44
Ta strona została skorygowana.