néj sali, któréj gzemsy gdzie niegdzie starą pozłotą połyskiwały.
Za każdym szmerem patrzała na drzwi wchodowe, zdając się im czynić wymówki, że się nie otwierały, że oko w nich nie spotykało czego chciało....
Obie kobiety milczały długo.... Słychać było szum Arno daleki, bicie deszczu nudnego o szyby i burzliwy wicher trzęsący żaluzyami. W przestankach zegar na kominie stojący żółwiowo wlokące się wyszeptywał sekundy....
Westchnienie wyrwało się z piersi staruszki, obróciła głowę ku towarzyszce swéj, i zapytała głosem cichym:
— Nie wiesz co się z Lambertem dzieje?
— Nie wiem. Każę się pani zapytać?
— A nie, nie — daj pokój, szepnęła matka; musi być u siebie i czytać; wątpię, ażeby mógł na taką porę wyjść z domu.
— Czasem hrabia i w taką nawet porę wychodzi! dodała Aniela.
— Do Viesseux, na dzienniki — wytłómaczyła hrabina.
Towarzyszka sama do siebie złośliwie się uśmiechnęła.
— Niechby zresztą chodził gdzie chce, byle się rozerwał, mówiła daléj matka. Serce mi się kraje widząc go tak smutnym zawsze, zgnębionym, nieinteresującym się niczém, ni-
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/448
Ta strona została skorygowana.