Uśmiechnęła się szydersko pani Zdzisławowa.
— Nie wątpię, że hrabia Lambert nie poróżni małżeństwa; ale ona rachuje na to, że miłość rozżarzy i więzy swe potarga dla niego.
— Nie ożeniłby się z rozwódką! przerwała matka. Nigdy!
— A jednak sam był zmuszony się rozwieść, wtrąciła Aniela.
Nadchodzący hrabia Lambert zmusił do przerwania rozmowy. Matka z daleka zmierzyła go oczyma niespokojnemi, jakby w głąb duszy jego zajrzeć chciała. Aniela nie podniosła nawet oczu. Z jéj postawy widać było, że się chciała okazać obojętną lub zagniewaną. Lambert wchodził krokiem powolnym, z twarzą smutną, ale uspokojoną. Wyczytać w niéj jakąś skrytą burzę namiętną duszy było niepodobna. Było to oblicze człowieka pogodzonego z życiem nudném, i dźwigającego swój ciężar cierpliwie.
Zbliżył się do matki, pocałował ją w rękę, i rzekł obojętnie:
— A! co za dzień szkaradny! nigdy mi zima u nas tak się nie wydawała przykrą jak tutaj.
— To prawda, przerwała półgłosem Aniela, rzucając wejrzenie przelotne na mówiącego. Są dni okropne, ale byleby słońce zaświeciło trochę — można się przechadzać po Cascinach.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/453
Ta strona została skorygowana.