pochwalić. Kilka osób pieszych, błądzących pomiędzy drzewami, ledwie się gdzie niegdzie przesuwało.
Panią Zdzisławową idącą bardzo szybko można było posądzić, że nie na przechadzkę wyszła, ale za kimś goniła. Rzucała oczyma pokrzyżujących się ścieżkach, szukając kogoś; przyśpieszała kroku, mijała się nawet ze słońcem, którego inni potrzebowali, bo w cieniu chłód był jeszcze zimowy, — gdy z dala spostrzegła wolnym krokiem przechadzającego się mężczyznę.
Przyśpieszyła jeszcze kroku.
Był to książę Adam, sam jeden, jakby na straży pilnujący uliczki, w któréj połowie zawrócił się, i ujrzawszy Anielę, z grzecznością wielką ją pozdrowił.
Przybrała twarz wesołą i prawie figlarną, co jéj było niezwyczajném.
— Cóż to książę sam? a pani?
— Moja żona jest ztąd — niedaleko.... odezwał się książę — lubi zwykle chodzić sama, a ja nie chce jéj zawadzać.
— A! książę jesteś tak.... nie umiem znaleźć wyrazu na oznaczenie jego — dobroci....
— Pani dobrodziejko! zamruczał książe.
— Nie masz książę nawet tego przymiotu czy wady co wszyscy inni mężczyźni, nie jesteś zazdrosny.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/457
Ta strona została skorygowana.