żyła sobie z nim tête à tête wsród tego zajętego sobą towarzystwa.
Mogli o kilka kroków od gości być sami.
— Bardzo mi smutno — odezwała się gospodyni — że ja hrabiego będę musiała pożegnać.
— Jak to? dla czego? zdziwiony przerwał Lambert, — pożegnać?
— Zdaje mi się, że potrzeba nam powrócić do Warszawy — mówiła spokojnie. Płakać mi się chce myśląc o tém, bo mi tu dobrze było choć czasem się spotkać z wami, choć czuć, że jesteśmy blizko, choć przelotnie zobaczyć się z daleka....
— Cóż jabym powinien powiedzieć o sobie! smutnie rzekł Lambert. Pani masz w młodéj sile ducha swego obronę przeciw znużeniu życiem i ludźmi — ja.... gdy mi zabraknie sympatycznego jéj wzroku, głosu, myśli, zamrę powoli jak ci, co w mróz usypiają chłodem ogarnięci — na wieki.
— Ty hrabio! zawołała Eliza — ty! a! nie! Spodziewam się, że masz w sobie tyle ciepła — by te lody otaczające roztopić. Znajdziesz cel dla życia, myśl i natchnienie, które ci nie da odrętwieć? Zresztą możesz na to rachować, że jak z blizka tak z daleka, niewiadoma dusza krewna ulatywać będzie około ciebie....
Dusza krewna! powtórzyła śmiejąc się sama ze swego wyrażenia.... Nie śmiałam powiedzieć
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/464
Ta strona została skorygowana.