Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/471

Ta strona została skorygowana.


Wiosna już była w całym blasku, a słońce nie gorzało, ale piekło; na ławach kamiennych pałacu Strozzich, na Starym Rynku, po placykach leżały kwiaty stosami; Florencya usprawiedliwiała swe nazwisko miasta kwiatów, pełna była woni i zieleni.
Na Lung’-Arno od dziesiątéj już żaluzje i okiennice pozamykane, zabarykadowywały mieszkania od skwaru; Anglicy powdziewali białe woale i chodzili pod nankinowemi parasolikami; na małych uliczkach życie w cieniu rozwijało się ogromne, wrzawa o niém świadczyła. W pałacu pod Cascinami cisza panowała i smutek, ulica pod oknami narzucona była słomą — ludzie chodzili po cichu z twarzami chmurnemi.
Hrabina Laura leżała chora od kilku tygodni. Walczyła ona długo przeciwko słabości, która od dnia pamiętnego siły jéj odebrała, chciała żyć jeszcze, dźwigała się nadzieją i po każdym wysiłku opadała coraz widoczniéj wyczerpana. Nareszcie musiała ledz znowu do łóżka; powołano lekarzy i — rozpoczęło się leczenie bez nadziei, przeciągające życie, którego nic ocalić nie mogło.
Na pytania Lamberta odpowiadano temi dwuznacznikami, które nie mówiąc nic, najgorszych następstw obawiać się każą. Syn chodził zrozpaczony, w matce téj tracił przewodnika, stró-