raz przed tą śliczną w stanie takim, do jakiego był nieborak przywiedziony!...
Westchnął i powlókł się do domu na skromny obiad, którego nie było czém zastąpić, bo ostatnie wypadki pozbawiły go zupełnie kredytu.
Korciała go jednak Józia.
Wróciwszy do swéj izdebki, poddał analizie surowéj swą garderobę i obówie, na wszelki wypadek — i znalazł w głębinach komody niespodziane skarby, łatwo się dające odświeżyć i mogące nabyć pewnéj fizyognomii. Żony oka nie uszło, że dni następnych przyodział się staranniéj. Zawołała na niego:
— Cóż to? jegomość na jakie serduszko myśli polować?
— A daj ty mi pokój! już mi one bokiem wylazły — niegrzecznie odpowiedział Adolf, i wyszedł.
Rachuba jego nie była mylna: w istocie markizowa potrafiła Józię uniewinnić, i tak jak co chciała wmawiała ojcu, i ją mu narzuciła. Józia była w Warszawie, w téj chwili już mocno zajęta pewnym artystą, który jéj portret malował. Dowiedzieć się o mieszkaniu księcia Ignacego łatwo było. Adolf począł krążyć w pewném oddaleniu, pewien, że żywego temperamentu Józia ukazać się musi w ulicy. Gdy się spotkali, panna poznawszy go, zarumieniła
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/501
Ta strona została skorygowana.