dzi — odezwała się poważnie. Żona twoja urodzić się była powinna dla ciebie jednego, na matkę rodzinie.
To powiedziawszy, poczęła stara przechodzić z kolei wszystkie panny na wydaniu znaczniejszych domów, przeciw każdéj mając zarzut jakiś.
Lambert milczał.
Z wolna rozmowa potoczyła się na miejscowe towarzyskie zgody i niezgody, wstręty i sympatye. Lambert zaczął mówić o księżnie, o jéj mężu, o domu, i zakończył tém, iż błaga ciotki, aby u nich była.
Stara o kiju z krzesła skoczyła.
— A, to już, mój Lambercie, jest rachuba na moją starość, niedołężność i miłość dla ciebie. Nigdy w świecie! Chcesz, ażebym ja niejako sankcyonowała twój grzech — przestępstwo, bo takiém ono jest w oczach moich. Nigdy a nigdy!
— Daruje mi ciocia — rzekł całując ją po rękach Lambert, — byłoby to wcale co innego: nie sankcyonowanie grzechu, bo go nie ma, ale uznanie jawne mojéj niewinności.
— Sofizmat! daj mi pokój! Jesteś do tego stopnia zaślepiony, ujęty, że gotoweś mnie starą poświęcić dla niéj, uczynić mnie w oczach świata słabą i niedołężną. To się nie godzi.
— Ciociu — byłaś dla mnie okrutną!
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/525
Ta strona została skorygowana.