mi się należy mojego stanowiska w rodzinie, przelać dóbr część znaczną na brata stryjecznego, na Jerzego, na Krzysztofa, na jednego z nich, a samemu odzyskać swobodę.
— Swobodę czego? odparła ciotka — swobodę znikczemnienia? Lambercie! to szał!
— Tak — to szał — potwierdził zimno hrabia.
— To szał, który minie, ale wtenczas gdy niepowetowane szkody wyrządzi. Wierz mi, ta gorąca miłość wasza ostygnie.
— Nie, dla tego właśnie, iż jest czystą i poczciwą — przemówił Lambert. Gdyby była zmysłowym szałem tylko, mogącym się zużyć i przesycić — ostygłaby rychło.... My ją żywimy jak westalki ogień.... który nie wygasa nigdy.
Ruszyła ramionami staruszka.
— Mówić jeszcze dziś z tobą trudno — rzekła, — ale właśnie to twoje zaślepienie dowodzi największego niebezpieczeństwa.... Na Boga cię zaklinam, słuchaj mnie, jedź, uciekaj....
Lambert nie dał żadnéj odpowiedzi, nie chciał już rozprawiać o tém. Napróżno kasztelanicowa po kilkakroć jeszcze rozpoczynała na nowo rady, prośby, — siostrzan ją całował po rękach, wzdychał, przyjmował co mówiła w milczeniu, z rezygnacyą, i zabawiwszy do późna wyszedł przygniębiony, ale — nie przyrzekając nic.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/527
Ta strona została skorygowana.