biła pewną nadzieję, a wprędce potém zwracała się do nowego przybysza.
Pani Zdzisławowa zakłopotana nią była i ciągłém naprawianiem omyłek rażących, które popełniała. Radaby ją już wydała za mąż, ale pani Marta wolała się tak trzpiotać swobodnie.
Ze wszystkich mężczyzn, jacy ją tam otaczali i cisnęli się do niéj, jeden, na którego Aniela najmniéj uważała, miał u markizowéj największą łaskę — choć niezbyt jawnie okazywaną. Tym był — rzecz nie do uwierzenia — piękny Zdziś.
Dwie bardzo płoche głowy, a żywe temperamenta zupełnie z sobą godziły się i sympatyzowały.
Zdziś bałamut, zaraz w pierwszych dniach ostrożnie się zbliżać zaczął do protegowanéj swojéj żony, któréj to niezmiernie się wydało zabawném, żeby go kokietować i głowę mu zawracać. Józia się także tym figlem nacieszyć nie mogła. Zdziś w początkach wagi do tego nie przywiązywał żadnéj, trzpiotał się i na tém mu było dosyć; dopiero postrzegłszy, że ładna i młodziuchna blondyneczka w salonie skromniuchna, po gabinetach i po kątkach stawała się swawolną i zuchwałą, a często przy żonie z za jéj ramion posyłała mu całusy i okazywała wiele słabości dla niego — ze swéj strony zaczął się nią coraz mocniéj zajmować.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/559
Ta strona została uwierzytelniona.