Gwałtowne te wyrazy, jak się łatwo domyślić można, skończyły się nowym łez wybuchem. Adolf, któremu rzuciła pieniądze, stał zdając się w końcu czuć te słuszne wyrzuty. Pobladł i zachwiał się.
— Nie ja winien jestem — przebąknął — oni winni, co mnie tak opuścili... Ja...
Wchodzący w téj chwili kamerdyner, który wzywał pannę Anielę do hrabiny, zamknął usta zuchwałemu. Wziął za kapelusz i chciał z pożegnaniem zbliżyć się do Anieli, która go z lekka odtrąciła. Ocierała co prędzéj łzy, aby na zawołanie pośpieszyć. Służący zaledwie rzuciwszy okiem na pana Adolfa, już był wyszedł.
— Adolfie! zawołała już śpiesząca do progu Aniela — na rodziców naszych pamięć niepokalaną zaklinam cię — błagam... zmień to postępowanie ohydne... Wstydzę się za ciebie, zabijasz mnie...
Wybiegła nie czekając odpowiedzi. Pan Adolf nałożył kapelusz, schował pieniądze i powoli na korytarz się wysunął.
Z głową spuszczoną szedł jakiś czas, dopóki się na podwórze pałacu nie dostał: tu wróciła mu dawna fantazya, podniósł czoło, poprawił kapelusz, i poświstując wyminął służbę wolnym krokiem idąc ku bramie.
W ulicy, zadumał się znowu — zwolnił kroku wahając się w którą się stronę skieruje, i po
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/56
Ta strona została skorygowana.