I jego to bawiło także, iż żona czém inném gorąco zajęta, tego, co się pod jéj bokiem działo, nie widziała.
Stopniami więc figlarne zaloty dla przepędzenia czasu, zaczęły przybierać coraz groźniejszą fizyognomię. W salonie byli sobie tylko dobrymi przyjaciołmi, lecz Zdziś chodził już rankami i odprowadzał panią Martę wieczorami do domu, a pełna śmiechu i dwuznaczników rozmowa między nimi dwojgiem, gdy raz się poczęła, nie było jéj końca.
Zdziś, nie wiedzieć jak, poczuł jednego dnia rozmyślając, że był w Marcie — co się zowie zakochany. Ona się z tém nie taiła, że ze wszystkich mężczyzn, jakich znała, Zdziś się jéj podobał najlepiéj. Chociaż nieco się był opuścił po ożenieniu, zawsze jednak był to piękny Zdziś — twarzyczka śliczna bez wielkiego wyrazu, którego pani Marcie nie było potrzeba. Liczono mu i to, że jako żonaty nie kompromitował, a jako mąż przyjaciółki był ciągle pod ręką.
Aniela tak sobie lekceważyła tego Zdzisia, który dla spokojności domowéj był jéj posłuszny, że nie mogła przypuścić nawet podobnéj intrygi pod swoim bokiem, w swoim domu. Wiedziała o innych dorywczych płochostkach mężowskich bez konsekwencyi, za które go łajała, ale dumnie gardziła niemi.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/560
Ta strona została skorygowana.