Oszukiwano ją w sposób tak prosty, tak jawny i zuchwały, że patrząc na to, nie wiedziała nic. Umawiano się przy niéj o schadzki, wywoływano się na ciche szepty do drugiego pokoju, pani Marta zamiast jednego ze swych pretendentów, zawsze wybierała Zdzisława do wszystkich małych posług i poleceń.
W rozmowach z żoną prawie codziennych o rozwódce, która bywała i siadywała tu niezmiennie, Zdzisław albo milczał, gdy na nią narzekał, lub bronił jéj tak obojętnie, jakby do jéj czynności żadnéj nie przywiązywał wagi.
— To dziecko! mówił zawsze.
— Nie dziecko już, ale nie wiem czém tak roztrzpiotana biedaczka — że się o nią lękam.
— Nie każdy ma taki takt i temperament szczęśliwy jak pani dobrodziejka — szydersko odpowiadał hrabia.
Miłość dla żony, jeśli ją kiedy miał pan Zdzisław, a raczéj kaprys, jak on nazywał — dawno już była przeszła; nie był nawet o nią zazdrośny. Trzymał się jéj, bo mu z tém było wygodnie, bo był trochę leniwy, a wreszcie że powodu nie znajdował zrywania z nią. Czułości jednak z obu stron dawno się wyrzeczono....
Zbliżywszy się do Marty i znajdując ją tak dla siebie sympatyczną, tak jednych upodobań i fantazyj, a przytém młodą, wesołą, figlarną,
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/561
Ta strona została skorygowana.