— Idź bo ty, idź do tego starego, mówiła, bo jeśli kto wie gdzie się oni obracają, to chyba on. Toć to przyjaciel wszystkich.... Zresztą choćby już jego prosić w kumy — tylko kogo z nim postawić? bo lada z kim nie zechce trzymać! Chybaby z panną Gertrudą? A i téj gdzie teraz szukać, kiedy matka umarła!
Pan Adolf, który dawniéj nigdy parasola nie nosił, a teraz wyszedłszy na porządniejszego człowieka, w najpiękniejszą pogodę bez niego się nie ruszył, (ma to swe znaczenie), ująwszy parasol poszedł do pułkownika. Zastał go chorym na podagrę, otulonym kołdrą i przykutym do krzesła.
Postarzał był znacznie, a że prosto do góry stojących siwych włosów teraz dawno trochę nie przystrzygał, sterczały mu wysoko bardzo i robiły go straszniejszym niż kiedy, bo i twarz miał bladą, jakby nabrzękłą, a pod oczyma sine poduszki.
— A! pan Adolf! jak się masz? odchrząkując zawołał pułkownik. Siadajże z lewéj strony, bo mi od kilku miesięcy ucho prawe założyło i nic na nie nie słyszę....
Patrzajże, i nogi! nogi! Nigdy w życiu wina węgierskiego wiele nie piłem, a zrobiły się jak kłody i doktor gada, że podagra. Otoż to sprawiedliwość!
Pochylił się do p. Adolfa.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/579
Ta strona została skorygowana.