— Ja tu przybyłem do pana pułkownika po radę łaskawą, rzekł przybyły. Pan Bóg mi dał syna....
— A widzisz! odparł stary, — widzisz jak to dobrze, że ja cię pogodziłem z żoną — wyszedłeś na słusznego obywatela i masz syna.
— Panu pułkownikowi wiadomo, ciągnął daléj Adolf, — że się sroce z pod ogona nie wypadło, ma się to familię, choć ona nie bardzo o nas pamięta. Żonaby chciała, aby kto z naszych krewnych trzymał do chrztu dziecko, a tu — pustki, nie wiadomo gdzie ich szukać....
— A kogoż szukacie? spytał Leliwa.... Hm! wszyscy się na cztery wiatry porozsypywali, łapajże ich po świecie! Hm! kogożbyście chcieli?
— Jak ono jest to jest, choć ona mnie nie bardzo chce znać, ale żonę moją lubi, więcby najprzód siostrę wypadało zaprosić! rzekł Adolf....
— Kogo? hrabinę Zdzisławową? rozśmiał się pułkownik — dalipan, że nie wiem co się z nią dzieje! Tyle mi tylko wiadomo, że z matką mężowską i z mężem pojechała do wód jakichś. Ona tam żadnych nie potrzebowała, wygląda jak róża. Co dawniéj bywała blada, marmurowa, teraz świeża, pulchna, śliczna, odmłodzona. Mąż za to zupełnie skapca-
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/580
Ta strona została skorygowana.