dziła się z nim jak z człowiekiem swojego świata... Ożywiony wygadał się z wielu drobnostkami, z których pani Julia mogła cenne wnioski wyciągnąć, i dla tego nie dała poznać nawet, jak chciwie je zanotowała.
Minęła tak godzina przedwieczorna, i pułkownik porozumiawszy się oczyma nieznacznie z gospodynią, dla któréj czas nadchodził przejścia do wielkiego salonu, podniósł się biorąc kapelusz.
— Wiemy, że hrabina ma wyjechać — odezwał się, — a zatém czas ją pożegnać...
Ruszył się z żalem wielkim, że go wypędzano z tego raju, pan Adolf... Hrabina rzuciła przy pożegnaniu oprócz wejrzenia dającego do myślenia, grzecznie słówko zapraszające, aby pan Siennicki czasem ją z pułkownikiem odwiedzał. Dotknęło go to, że od pułkownika miał być zawisłym, lecz i tak — wielkie to jeszcze było szczęście.
W ulicy Leliwa śpiesznie go żegnając, uczynił uwagę, że może się do niego dowiedzieć, tak raz w tydzień, w dziesięć dni, to go do hrabiny w godzinie przedwieczornéj zaprowadzi.
Nie był pan Adolf tak dobroduszny, aby w całéj téj manipulacyi nie poczuł czegoś — niezrozumiałego, a mającego pewne znaczenie. Nie był to prosty przypadek, na coś musiał on być tam potrzebny...
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/65
Ta strona została skorygowana.