kiem złośliwym, rezolutnym wyrazem, ust dosyć szerokich, ale różowych i świeżych. Pani była strojna na głowie we wstęgi i loki bardzo wykwintnie ułożone, w szlafroczek z falbanami i wstęgami, w kołnierzyk mocno zahaftowany... Wejrzeniem powitała śmiałém i wesołém wchodzącego.
— A co to pan tak późno?
— Bo nie mogłem wcześniéj...
— Widzi pan, że pan referent go uprzedził... Adolf ruszył ramionami.
— A! pięknie, pięknie! zaszczebiotała dziewczynka, to tak pan mnie kocha!
Matka uśmiechnąwszy się głośno, poszła ją pocałować, Adolf kwaśno składał kapelusz, referent patrzał nań chmurno.
Jejmość i pan Adolf wymieniali spojrzenia znaczące... Gość siadł u stolika. Gospodyni zajrzała przeze drzwi, dając jakieś rozkazy służącéj. Tymczasem dwaj mężczyźni zmierzyli się oczyma. Wyczytać w nich było można, iż nawzajem mieli wstręt do siebie...
Mała dziewczynka spoglądała to na jednego, to na drugiego, zdając się więcéj mieć sympatyi dla pana Adolfa.
— A pan dziś w biórze nie był? chropawo odezwał się referent.
— Z rana chorowałem na zęby — rzekł Adolf. Nadeszła gospodyni.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/69
Ta strona została skorygowana.