Po głosach poznawał w głębi u okrągłego stołu z daleka z nazwisk mu znajomych pięknego Zdzisia, pachnącego Romana, dowcipnego Jeremiego, i eleganckiego Tadzia. Z nimi razem był i stary pułkownik, który przez lornetkę popatrzał na wchodzącego, schował ją do kamizelki, i zamyślił się.
Z widzenia i ci panowie znali Adolfa, jako dalekiego kuzyna hrabiego Lamberta, bo tém tak się on głośno chwalił, iż niepodobna było niewiedzieć o tym jego przymiocie. Wyróżniało go to z tłumu.
Rywale w pałacu hrabiny Julii, tu u okrągłego stołu byli jak najserdeczniejszymi przyjaciołmi.
Dzień to był dla pana Adolfa z pewnych względów szczęśliwy. Najbogatszy z tych młodzieńców, zwany pięknym Zdzisiem, zobaczywszy go i zrekognoskowawszy przez szkiełko, pochylił się ku pułkownikowi.
— Nie mylę się, spytał, śliczną białą ręką w pierścieniach całą nalewając mu kieliszek Johannisbergu, wszak to ten ubogi kuzyn Lamberta?
— Tak, Adolf Siennicki.
— Jak? spytał Zdziś.
Pułkownik wyraźnie powtórzył nazwisko.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/87
Ta strona została skorygowana.