spuszczone nadawały oczom wyraz bardzo łagodny, niemal ubłogosławienia.
W pokoju panowała cisza, cisza dokoła....
To, co otaczało staruszkę, harmonizowało z tém piękném zjawiskiem. Niewielki o dwóch oknach na ogród wychodzących gabinet, ciemno-zielono obity, pomimo téj barwy wyglądał na mieszkanie spokoju i dostatku.... Na ścianach wisiało kilka obrazów, których ramy tylko złocone połyskiwały w cieniu; na kominie, w którym ogień był przygasł, stał piękny zegar bronzowy ze świecznikami, w kącie szafa z książkami, sofa i stół pełny niewieścich gracików.... Wszystek sprzęt był w jednym stylu trochę nie nowym, ale wytwornym i smakownym. Pod jedném z okien stały wazony z kwiatami, bukiet na stole i mniejszy na tym, przy którym siedziała staruszka. Łagodna woń tych miłych gości rozchodziła się po pokoju....
Ciemnieć już zaczynało dobrze, gdy powolne, mierzone kroki słyszeć się dały w stronie drzwi głównych; staruszka zwróciła nieco głowę nie zmieniając postawy, i czekała. Drzwi się otwarły ostróżnie....
— Lambert! odezwała się cicho siedząca w oknie.
— Cóż mama tak siedzi po ciemku? rzekł wchodzący.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.