Niegdyś puszcze całe jeszcze i nietknięte mogły tym okolicom pewną malowniczą nadawać fizyognomię, dziś pnie i łomy a piaski i wrzosy, nieznośną czynią tę podróż po zapomnianym jakby od ludzi i Boga zakątku.
Zagórzany, nieopodal od Buga, w okolicy Włodawy, wprawdzie lasy miały lepiéj zachowane, drogi utrzymywane staranniéj, lecz kraj otaczał je dziwnie smutny — pustynia. Fundum, stanowiące dóbr tych znacznych główne ognisko. Zagórzany same miały wielki dwór stary na piaszczystym wzgórzu, z widokiem na łęgi i zarośla, z ogrodem dawnym, i równie dawnemi zabudowaniami, lecz nieweselszą były oazą wśród tych puszcz milczących i zdziczałych. Można tu było tylko wymieszkać z Bogiem, smutkiem i starością, która się chroni od zgiełku świata i szuka pustelni dla siebie.
Siostra ojca hr. Lamberta, bezdzietna wdowa, kasztelanicowa Brzeska, pani Elżbieta... mieszkała tu od lat wielu.
Z samego wyboru rezydencyi domyśleć się było można, iż oryginalną i energiczną być musiała, gdy z dobréj woli zakopała się w tym kącie sama jedna. Ojciec hr. Lamberta był człowiekiem miękkim i dobrym, mającym wszystkie słabostki swojego stanu i epoki, szczególnym trafem jedyna jego siostra za niego i
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/91
Ta strona została skorygowana.