za siebie wzięła od natury siłę woli ogromną i charakter prawdziwie męzki.
Panną niegdyś była nie ładną bardzo, męzkie rysy, ruchy, a po troszę obyczaje szpeciły ją, nic kobiecego nie zdawała się mieć w sobie. Znaczny posag w dobrach znęcił do niéj miłego, płochego, słabego ciałem i umysłem pana kasztelanka. Rodzice, żyjący naówczas, pannie Elżbiecie iść za niego kazali, przewidując, że niełatwo znajdzie męża, i że ten człowiek powolny wielce, do jéj charakteru najlepiéj się nada...
Nie opierała się panna Elżbieta i podała rękę kasztelanicowi, z którym przeżyła utrapionych lat kilkanaście. Mąż ten był najpłochszym z ludzi, najsłabszym, najnielogiczniejszym, ale razem niby dobrym człowiekiem. Dobroć ta jego zasadzała się na tém, że do błędów się przyznawał i gotów był zawsze do deprekacyi i łez. Nazajutrz powracał do nich z równą łatwością jak wczoraj je potępiał...
Żona musiała dla niego być więcéj matką, opiekunką, mentorką, niż towarzyszką. Płaciła jego długi, uwalniała go od niewieścich różnych niepotrzebnych niewoli, oddalała awanturników co na niego czyhali — słowem czuwać musiała nad tém stworzeniem schorzałém, w końcu wyżytém, zdziecinniałém, które jéj życie wzięło nie będąc nigdy szczęśliwem.
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/92
Ta strona została skorygowana.