poszanowania obudzić pewną obawę w tych co jéj nie znali — była surowa, dziwna i zimna na pozór. Słusznego wzrostu, z twarzą nieco okrytą włosami ciemnemi, rysów ostrych i nieforemnych, silnie zbudowana, ciężka, teraz już dosyć otyła, pani Elżbieta podobną była, jak sama powiadała do przebranego po kobiecemu hajduka. Siłę miała nawet postarzawszy wielką bardzo, męztwo nieustraszone, zimną krew nieopuszczającą ją nigdy. Oszczędna w słowach, mówiła mało, chłodno, głosem grubym, bernardyńskim, lecz organ ten nie był pozbawiony pewnéj słodyczy... Wyrozumiała dla ludzi, wybaczająca wiele, nie gniewała się prawie nigdy, lecz powziąwszy wstręt ku komukolwiek, pozbywała go się i unikała.
Robot kobiecych nie lubiła i nie tykała ich prawie, bawiła się tokarnią, która u nas w Polsce od czasów saskich w wielu domach wprowadzoną została, bo Sasi wszyscy toczyli. Dawniéj jeździła na polowanie, i strzelała dobrze, potem zaniechała téj rozrywki. Gusta i inne miała męzkie, bo lubiła konie i stadniną się zajmowała... Gospodarstwo obchodziło ją dosyć, i sama nawet wózkiem jednokonnym się powożąc, jeździła po polach i łąkach.
Lecz, najmilszém jéj zająciem było czytanie. Dla rozszerzenia sobie widnokręgu, z młodu umiejąc po francuzku, nauczyła się sama
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/94
Ta strona została skorygowana.