chem. To pustynia w sam raz dla mnie, ale w żadnym razie dla mojéj kochanéj Laury. Ja jestem dzika anachoretka...
Raz lub dwa razy w rok odwiedzał ciotkę hr. Lambert, który miał dla niéj cześć wielką. Naówczas Zagórzany dla tego ulubieńca stroiły się, wdzięczyły, występowały, starano się mu chwile tu spędzone uprzyjemnić.
Kasztelanicowa była szczęśliwa, gdy go miała u siebie, humor jéj się zmieniał do niepoznania. Nielubiąca zbytku w niczém, dla faworyta gotowa była na najkosztowniejsze niespodzianki.
Umówioném było raz na zawsze, że gdy hr. Lambert miał przybyć, powinien był dać znać o sobie, choć kilku dniami wprzódy. Te dni oczekiwania już były zadatkiem przyszłych przyjemności, i kasztelanicowa spędzała je zajęta, wesoła, odmłodzona niemal...
Prawie nigdy w jesieni i zimie, gdy miasto się ożywia, hr. Lambert nie zjeżdżał do Zagórzan; bywał tu wiosną albo latem. Nie spodziewała go się też ciotka po raz drugi w tym roku, gdy prawie przestraszonéj tém, dano znać, że hr. Lambert stanął już przed oficyną. Ten przyjazd nagły tak strwożył starą gospodynię, że wziąwszy kij do ręki, bo teraz często z nim chodziła, nie okrywszy nawet si-
Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/96
Ta strona została skorygowana.