brą milę drogi. Mógł więc, natychmiast wyruszywszy, zabawić godzin parę w niéj, obchodząc potrzebnych mu ludzi, i przed nocą do domu powrócić. Przywykła do jego dziwactw, służba, zawsze była gotowa zaprzęgać i jechać. Frejer tylko zwierzchnią odzież potrzebował zmienić, bo o powierzchowność nie dbał wcale, tak, że w kwadrans czasu siedział na bryczce, a dwa konie fornalskie kłusem przyspieszonym wiozły go do miasta.
Na drodze do niego nie spotkał na pustéj szosie nikogo, oprócz tłukącego kamienie biedaka. Wkrótce pokazały się mury starego kościołka, parę kamienic w rynku, kilka domków porządniejszych w ogródkach, poczta, tak zwany ratusz i domy mieszczan, wieś naszę prostotą swą i opuszczeniem przypominające. Chłopek odwrócił się ku niemu, nie wiedząc, dokąd miał zajechać, i nadany znak, stanął przed jedyną najlepszą gospodą, — był to hotel Poznański, podobny do wszystkich innych tego rodzaju.
Bilard, jedyny w miasteczku, gromadził do niéj w popołudniowych godzinach młodzież, niemającą nic lepszego do roboty. Kobylopolskie piwo umiejętnie tu było przechowywane i podawane... ono téż, razem z bilardem, stanowiło siłę atrakcyjną tego miejsca schadzek kilku Niemców, znudzonych pobytem w kraju, który napróżno niemieckim zwali, bo w nim ziomków swych nie spotykali.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/100
Ta strona została skorygowana.