Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

Bilardowa izba na dole już z dala dosyć hałaśliwą rozmową się oznajmowała. Gdy się drzwi otworzyły, uciszyło się nagle, ale widok Frejera natychmiast wszystkim usta rozwiązał.
Nawykli byli go poufale i lekceważąco przyjmować wszyscy... Ten i ów poklepał go po ramieniu, przechodząc; zapytano, zkąd jechał i przerwana partya z nowym zapałem ciągnęła się daléj.
Frejer rozpatrywał się w tych, których tu znalazł. Ze starszych nie było nikogo, oprócz spasłego pana Gaspara Plowe, który z fajką siedział nad kuflem, milczący, piwem i nią niezmiernie zajęty.
Plowe był w służbie i miejsce, które zajmował, stawiało go w tutejszéj hierarchii dosyć wysoko... ale nie był z tego dumny i chętnie ze wszystkimi obcował, byle czas zabić.
Siadł Frejer przy nim, kazawszy sobie dać piwa. Długi dosyć czas upłynął i nic słychać nie było, oprócz wrzawy przy bilardzie i klapania zamykanych starannie kuflów piwa. Plowe się parę razy obracał ku sąsiadowi, jakby go wyzywał, odchrząknął, dając znać o sobie... i fajkę smoktał.
— Cóż tu u państwa słychać? — zapytał w końcu Frejer — dawno tu już nie byłem...
Plowe pyknął dymem.
— U nas nie słychać nic; a u was? — odparł — hm?... Złapano przemytników, bodaj najgłówniejszych, na których oddawna wyroki mieli. Daniel