Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

Plowe skinął, aby się przybliżył.
— Słyszałeś co? — spytał powtórnie.
— Ma się gotować prawo...
— I nowa wojna z Polakami, — dodał Plowe, wzdychając, — gdy my już mamy ciągłéj targaniny, po póty! — wskazał na gardło.
— Polacy, — ciągnął daléj z tą pewnością siebie, jaką mi dawało długoletnie doświadczenie, — są narodem niespokojnym, wojowniczym. Gdyby nie mieli sposobności do walki, gotowi ją wywołać... Szczęściem, burdę zrobić, to ich rzecz; ale strategiczny plan doprowadzić do końca, to prędzéj nasza.
I pan Plowe, rad z aforyzmu, powoli odlał sok, w fajce nagromadzony...
— Dużo, jak sądzicie, — szepnął, — znajdzie się kandydatów do wytransportowania za granicę?
— Ho! ho! — odparł Frejer, — kto ich zliczy?
Mówili jeszcze, gdy poważny a smutny wszedł Solinger. Spojrzeli na niego grający, nie przerywając zabawy, a gość wolnym krokiem posuną! się ku opuszczonemu miejscu przy Plowem. Otarł pot z czoła, odetchnął, kazał dać piwa i powitał dosyć chłodno sąsiadów.
Solinger wcale inne miał wy obrażenia od ogółu znajdujących się tutaj. Zwano go zacofanym.
Dlatego może Plowe ciekaw był go wybadać i zwrócił się ku niemu, zapytując, wprost, czy nie słyszał co o środkach, jakie być mają zastosowane