dla ubezpieczenia pasa nadgranicznego od nieładu i niepokoju, w nim panującego.
— Nic nie wiem, ani o środkach, ani o przyczynach, coby je nakazywać mogły, — odezwał się Solinger, — bo ja w ogóle wiem mało.
Stary urzędnik w kilku słowach objaśnił go, o co chodziło.
Solinger głową siwą poruszył znacząco.
— Nie mogę o tém sądzić, — rzekł, — ale, wychodząc z pojęcia praw człowieka i narodu, myślał-bym, że należy względem biednych ludzi postępować ostrożnie i bacznie... Tu, oprócz kwestyi granicy, jest druga — narodowości. Stoją one z sobą w odwiecznéj walce, którą-by raczéj łagodzić, niż rozjątrzać, należało.
— Przepraszam, — wtrącił Frejer, — probowano łagodności, nic się nią nie dało naprawić, a bezkarność uzuchwaliła. Surowości potrzeba jak największéj i grozy.
Plowe spojrzał na mówiącego. Solinger ramionami poruszył.
— Nie dzielę przekonania pańskiego, — dodał. — Kocham moję ojczyznę niemiecką, ale sądzę ją tak wielką i silną, że się nikogo i niczego obawiać nie potrzebuje, zatém i żadną surowością wojować. Tu zaś do czynienia mamy z narodem nieszczęśliwym, szlachetnym, znękanym, którego uczucia poszanować należy, a nawet zbłąkanie przebaczyć.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/105
Ta strona została skorygowana.