Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Frejer zaczynał kipiéć.
— Ja téż nie podzielam opinii pańskiéj, — dorzucił. — Szanując i oszczędzając, nigdy spokoju miéć nie będziemy.
— Nie mówiłem o bezkarności — zawołał poważnie Solinger — lecz sądzę, że w ogóle rozprawiać o tém rzecz próżna, bo my nie jesteśmy powołani do stanowienia w téj sprawie.
— Ale być możemy powołanymi do posiłkowania rządowi — rzekł Frejer.
— Naówczas będziemy mu posłuszni — dokończył Solinger.
Wrzawa około bilardu na chwilę rozmowę zagłuszyła tak, że ją wstrzymać stało się koniecznością.
— A waćpana sąsiad — zapytał Frejera Plowe — szanowny Polak stary, z którym wy wojujecie od tak dawna... żyw i zdrów?
— Zdaje się... — uśmiechając się, rzekł Frejer — alem go nie widział od dawna.
Solinger ciekawie nadstawił ucha.
— Mówicie o starym Lubachowskim — odezwał się. — Wiem, że go nie lubicie i że z nim nieustanne macie spory i procesa; ale pozwólcie powiedziéć otwarcie, wina w tém wasza. Ja téż dobrze znam od dawna Lubachowskiego; on, jak i wielu jego współziomków, uprzedzeń przeciwko Niemcom nie