szkańcom, które wszystkich, nieurodzonych tu i choćby dawno przesiedlonych, ma wygnać... Frejer zasłyszał już o tém, spodziewa się korzystać, choćby dla pomszczenia się za to, iż im tak długo nic zrobić nie mógł... no, i upił się tą nowiną!...
— Jaką nowiną? — zapytał, potrząsając głową, Solinger. — Ktoś chyba zażartował z niego. Takiego poczwarnego prawa nie było u nas i chyba nie będzie...
Plowe zmilczał.
— Jak sądzicie? — powtórzył Solinger.
Plowe był ostrożny.
— Nic nie wiem i o niczém sądzić nie ośmielam się — rzekł. — Są czasem konieczności polityczne... Nieboszczyk Baerensprung powiadał, że polityka na wodzie różanéj nic nie warta. Polacy nam w swoich dziennikach dokuczają... w parlamencie się narazili zuchwałemi mowami...
Westchnął Solinger.
— Ależ taki Frejer przecie mocy żadnéj miéć nie może!
— Dojeść i dokuczyć i najmniejszy potrafi — odezwał się Plowe — ależ to jeszcze za górami... a ja nie wiem nic... nic nie wiem.
To mówiąc, powstał Plowe, starannie otarł porcenalową fajkę, włożył ją za klapę surduta, rozpłacił się za piwo, pokłonił wszystkim i majestatycznym krokiem wyszedł z izby bilardowéj.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/112
Ta strona została skorygowana.