Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

Solinger długo siedział, jak przykuty; wzdychał i dumał, zapominając, gdzie był, gdy od bilardu przystąpił do niego młodziuteńki, świeżo tu przysłany urzędnik, zaledwie z ławy uniwersyteckiéj puszczony. Twarz jego rumiana nosiła jeszcze ślady burszowskich zapasów, które na niéj chlubne pozostawiły blizny; ale już burszowska czapeczka i pasek o barwach stowarzyszenia poszły na ścianę razem z rapirem, maską i całym wielkim strojem akademickim.
Był to znajomy Solingera, Eleazar Baur, człowiek najświeższéj formacyi, wykarmiony najnowszemi nauki wnioskami, zwolennik nowości, postępu i najnielitościwszego materyalizmu. Nie mając tu na prowincyi, w małéj mieścinie, czém nakarmić nałogu rozprawiania, znęcał się nad biednym Solingerem, choć ten mu ani nauką, ani żywością umysłu nie sprostał.
Uderzył go po ramieniu poufale.
— A co tam, wielce szanowny Solingerze — rzekł — posprzeczaliście się z tym przemytnikiem Frejerem... O cóż to poszło?
Podniósł głowę zadumany stary, z łagodnym uśmiechem witając Baura.
— Z Frejerem nie godzimy się nigdy — rzekł zwolna. — Nie winien on, że go natura takim obdarzyła temperamentem, jak drapieżne źwierzęta... Potrzebuje koniecznie walki, a ja spokoju... Wystaw